niedziela, 8 grudnia 2013

chleb na zakwasie

udało mi się wreszcie upiec własny chleb na własnym zakwasie i jest to mój osobisty sukces.
od jakiegoś czasu pytam w piekarniach/ sklepach sprzedających pieczywo o chleb bez drożdży i ... okazuję się że jest z tym problem. tymczasem ja mam głęboką potrzebę jedzenia zdrowego chleba... prostego chleba na zakwasie bez dodatkowych świństw... i tak zaczęła się moja przygoda z pieczeniem.
przepis na zakwas i na chleb dostałam od OSOBY, która piecze i wychodzi jej to znakomicie.
zrobiłam wszystko wg wskazówek..... i nie wyszło.
zrobiłam zatem drugi raz... i znów nie wyszło*... kolejny.... nie wyszło.... omówiłam wszystko z OSOBĄ i okazało się, że wszystko robię dobrze więc... dlaczego nie wychodzi? byłam wściekła a moja chęć jedzenia własnego zdrowego chleba była coraz większa, z każdą porażką coraz bardziej intensywna...
trzeci raz miał być ostatnią próbą ... ale nie byłam w stanie tak łatwo się poddać.
wiedziałam jedno- że przepis, który powinien działać nie działa, trzeba więc znaleźć inny... i od tej pory zaczęłam używać rozumu.
przeanalizowałam zakwas- był taki jaki powinien być: gładki, z bąbelkami a więc pracujący, lekko pachnący kwasem... więc przeanalizowałam proces i stwierdziłam, że mój chleb nie wychodzi bo nie zdąża urosnąć- od chwili ostatecznego połączenia wszystkich składników z zakwasem... postanowiłam dać mu więcej czasu zanim umieszczę blaszkę w piekarniku... dałam mu kilka godzin, ciasto zaczęło pracować, upiekłam i zjadłam pyszne kanapki na śniadanie z własnym chlebem.  i wszystkich do tego zachęcam!



























* nie wyszło- oznacza, że chleb nie wyrósł w trakcie pieczenia, miał piękną spieczoną skórkę a w środku jakby surowa zbita masa bez ani jednego bąbelka.



najważniejsza wskazówka przy pieczeniu chleba jest taka, że do tematu trzeba podejść z uczuciem, a nie książkowo. na każdym etapie trzeba przyglądać się, analizować, myśleć o tym o co tak naprawdę w tym procesie chodzi i starać się zapewnić mu odpowiednie warunki :)



zacząć należy od zakwasu, który można robić z różnych rodzajów mąki, ja użyłam żytniej razowej.
1 dzień- pół szklanki mąki żytniej razowej należy połączyć z pół szklanki wody ciepłej- nie gorącej- raczej letniej ---> wszystko należy umieścić w naczyniu szklanym/ lub plastikowym/ wymieszać drewniana łyżką...


























... i odstawić przykryte gazą/ lub ściereczką/ na kuchenny blat na 24 godziny.






































2 dzień - po 24 godzinach należy dodać pół szklanki mąki żytniej razowej i pół szklanki wody letniej, wymieszać i znów odstawić.

3 dzień - po kolejnych 24 godzinach należy dodać szklankę mąki i szklankę wody letniej, wymieszać , odstawić na kolejne 24 godziny.

po tym czasie -4 dnia- zakwas jest gotowy do pieczenia a więc łączymy go z mąką. ja piekę jednorazowo jedną blaszkę chleba a więc używam pół kilograma mąki. moje składniki:
- pół kg mąki pszennej
- 2 płaskie łyżeczki soli
- ok 200 ml zakwasu/ czyli niecała szklanka
- ok 450 ml letniej wody/ dwie szklanki
I to są składniki podstawowe, ponadto można dodać ziarna wg własnego uznania, ja dodałam:
- 2 łyżki ziaren siemienia lnianego
- 2 łyżki płatków owsianych
połączyłam wszystkie składniki i odstawiłam ciasto w misce pod przykryciem na ok. 3 godziny.
po tym czasie powinny być widoczne bąbelki powietrza na powierzchni ciasta. po tych 3 godzinach przelałam ciasto do blaszki -wysmarowanej wcześniej masłem i obsypanej mąką- i wstawiłam do piekarnika- zimnego, niepracującego- na ok. 8 godzin. po upływie tego czasu na powierzchni ciasta było dużo bąbelków i ciasto wyraźnie podniosło poziom. wyjęłam z piekarnika na czas rozgrzania go do 190 stopni, po czym piekłam 45 minut. po upieczeniu należy chleb od razu wyjąć z blaszki/ łatwo wychodzi/ i wystudzić na kratce... a następnie zajadać :) np w postaci kanapek z pietruszkowym pesto... ale o tym innym razem.























resztę zakwasu przechowujemy w lodówce w szklanym naczyniu pod przykryciem.
do tego momentu doszłam... co robić gdy chcemy upiec następny chleb i jak dokarmiać zakwas napiszę już za kilka dni, po upieczeniu kolejnego chleba. oczywiście będę rozwijać temat, ten chleb to dopiero początek :)


poniedziałek, 14 października 2013

Bliskowschodnia uczta

udało mi się wreszcie przygotować na bliskowschodnią ucztę coś więcej niż  hummus :)
nazwałam ją bliskowschodnią ze względu na charakter spożywania: kawałek chleba, którym nabiera się różne pasty , moczy w oliwie... a także dlatego, że dominuje tu klimat Turcji i Libanu, przełamany odrobiną Italii.
wszystkie elementy uczty bardzo do siebie pasują, pysznie smakują spożywane na przemian.























po pierwsze Paryka
podawałam już ten przepis, więc nie będę powtarzać
jedynie przypominam bo to typowo jesienna potrawa, o tej porze roku obowiązkowa




























po drugie - Bakłażan w jogurcie
jest to danie odkryte w Tureckiej knajpie, które doskonale udało mi się odtworzyć w domu.
na początek należy postąpić z bakłażanem standardowo: pokroić na plastry grubości 1 cm, posolić, odstawić na kilka minut.
następnie ja opłukuję bakłażana, osuszam i smażę na patelni z odrobiną oliwy.
usmażone z każdej strony plastry kroję na mniejsze kawałki.
w naczyniu, w którym będę chłodzić danie mieszam jogurt typu greckiego-koniecznie- z czosnkiem, solą, posiekaną natką pietruszki i odrobiną pieprzu oraz soku z cytryny. dodaję do tego bakłażana, mieszam i chłodzę.
SKŁADNIKI:
- 1 średni bakłażan
- 1 jogurt typu greckiego ok. 300 g
- 1 spory ząbek czosnku, zgnieciony
- drobno posiekana natka pietruszki
- szczypta soli i pieprzu
- łyżeczka soku z cytryny




























po trzecie - Pasta z papryki i orzechów laskowych, o której pisałam w poprzednim poście

i po czwarte - Pasta z pieczonego bakłażana znana też pod takimi nazwami jak Baba Ganoush czy Mutabal. ja robię zwykle wg tego przepisu:
SKŁADNIKI:
- 1 duży bakłażan/ lub 2 małe/ upieczony w piekarniku /30 min w 180 stopniach/ bez skóry
- 1 spory ząbek czosnku
- 2 pełne łyżeczki pasty tahini
- sok z połowy cytryny
- sól
- oliwa
- natka pietruszki/ drobno posiekana
wszystko miksuję niedbale blenderem.

do tego zrobiłam Focaccię wg przepisu Marty z Jadłonomii
z tym, że zamiast kurek dodałam zeszkloną w plastrach cebulkę








JADŁONOMIA

od kiedy odkryłam JADŁONOMIĘ - co było kilkanaście tygodni temu - jestem nią nieustannie zafascynowana. jest to blog wegetariański, ostatnio nawet wegański. wszystkie dania , jakie zrobiłam wg przepisów Marty lub wybranych przez Nią wyszły znakomicie. wszystkie, które do tej pory wypróbowałam weszły na stałe do mojego jadłospisu :) i próbuję dalej, zupełnie nie mam ochoty przestawać. moja aktywność kulinarna została całkowicie zdominowana przez Jadłonomię. polecam wszystkim... jak świat szeroki !



























na dobre zaczęło się od Pasty z pieczonej papryki i orzechów laskowych, która od pierwszego zmiksowania skradła moją duszę i serce; od sierpnia robiłam ją ze 20 razy. jest przepyszna- słodka, pikantna, połączenie papryki i orzechów laskowych jest uzależniające.wprost nie umiem bez niej przetrwać tygodnia.






















moim numerem dwa aktualnie jest Zielona musaka
zawsze uwielbiałam musakę, więc pozostało mi uczucie straty odkąd przestałam jeść mięso... odkrycie tego przepisu przywróciło musakę do mojego życia !!! przepis jest doskonały.


absolutnym hitem są wegeburgery z kaszy jaglanej. po wypróbowaniu tego przepisu, robiłam na jego podstawie najróżniejsze wersje burgerów z jaglanej. między innymi taki, w którym marchewkę zastąpiłam startą cukinią, czerwoną cebulę białą a kolendrę koprem... wszystkie wersje były świetne, ale oryginalna zdecydowanie najlepsza. tu zdjęcie z mojej wersji, w zieleni:




























wspaniałym daniem na wynos jest Pęczak z dynią i pieczoną papryką
ja w ogóle szaleję o tej porze roku na punkcie pieczonej papryki, więc wypróbowuję wszystkie dania, w których się pojawia... i piekę na okrągło.


























w ubiegłym tygodniu wieczorami gotowałam keczup łagodny
sprawa pracochłonna ale totalnie warta zachodu, zarówno efekt jak i zapachy w trakcie przyrządzania.
na najbliższe dni także mam plany związane z Jadłonomią; jak na razie jest to dla mnie studnia bez dna, w której ochoczo się zanurzam.
i bardzo chciałam podzielić się tym ze światem.

http://www.jadlonomia.com/

czwartek, 25 lipca 2013

po libańsku

dziś o hummusie. i sałatce narodowej.
jako fanka knajp libańskich- a szczególnie libańskich przystawek- zawsze jestem oczarowana kiedy na stół wkraczają przeróżne miseczki z pastami, sałatkami, serami... i świeżym chlebem pita. przy takim stole można siedzieć bez końca... jeść, rozmawiać, popijać miętową herbatę... idealnie.

























wiele razy postanawiałam stworzyć ten klimat w domu, ale sprawa jest bardzo pracochłonna- zawartość każdej miseczki trzeba stworzyć od podstaw... więc zwykle kończy się na zminimalizowanej wersji libańskiej uczty czyli : hummus + sałatka narodowa z natki pietruszki. zestaw doskonały



























na hummus przepisów jest cała masa. składniki wszędzie są takie same, różnice tkwią w proporcjach.
tu liczy się praktyka, trzeba zrobić hummus kilka razy aby trafić na swoje proporcje. ja polecam tak:
- ciecierzyca gotowana - 2 szklanki
- oliwa - 3 łyżki
- ząbek czosnku - sztuk 1
- sok z cytryny - pół soczystej cytryny, czasem trochę więcej
- sól
- pół szklanki wody
- ziarna sezamu- 5 łyżek

po pierwsze: nie uznaję ciecierzycy z puszki. jestem na etapie eliminowania strączkowych puszkowych. w ogóle jestem na etapie eliminowania z jadłospisu produktów przetworzonych.
ziarna ciecierzycy namoczone na noc, potem ugotowane do miękkości bez soli są przepyszne. o niebo lepsze od tych rozmiękłych, solonych z puszki. warto się nieco potrudzić.
po drugie: niezbędnym elementem hummusu jest pasta z prażonych ziaren sezamu - tahini. można kupić gotową, ale zalecam zrobienie jej samemu, zwłaszcza że sprawa jest bardzo prosta.
otóż ziarna sezamu prażymy na suchej patelni a następnie miksujemy na papkę blenderem dodając pod koniec miksowania łyżkę oliwy. jest to pierwszy etap produkcji hummusu.
w kolejnym etapie dodajemy resztę składników i miksujemy na gładką masę. i gotowe.
woda jest po to aby nadać masie lekką konsystencję, więc należy dodawać stopniowo w czasie miksowania.
























do tego genialna sałatka z natki pietruszki, łączymy ze sobą:
- potężny pęk natki pietruszki- posiekanej drobno
- pół małej cebuli - posiekanej drobno
- pół pomidora- posiekanego drobno
- sok z połówki cytryny






















chciałabym się jeszcze nauczyć wypiekać pitę, ale to już wyższa szkoła jazdy.

te dwie pozycje niech będą zapowiedzią prawdziwej dużej libańskiej uczty, która przydarzy się wkrótce







niedziela, 18 listopada 2012

zupy jesienne

zupy jesienne to niezwykle miły aspekt tej pory roku. na początku jesieni Grażyna Dobroń mówiła, że należy jeść zupy: ciepłe, warzywne, z kaszą. a ja jej ufam, więc zaczęłam gotować.
teraz jem zupę nawet na śniadanie. i bardzo sobie to chwalę. i muszę przyznać , że zwariowałam na punkcie tych zup. są pyszne, kolorowe, rozgrzewające, lekkostrawne i pożywne. i teraz wiem, że pomogą mi przetrwać zimę ;)
są to zupy bardzo warzywne z różnymi dodatkami; dziś przedstawię dwie.


pierwsza - warzywna na podstawie paprykowo-czosnkowej. zaczyna się od pokrojenia warzyw: ziemniak, marchewka, pietruszka, 1/3 duuużego selera, pół cukini. w międzyczasie gotujemy wodę w garnku. następnie należy utrzeć 3 ząbki czosnku z 2 łyżeczkami koncentratu pomidorowego, łyżeczką papryki w proszku i łyżeczką soli- dodać pastę do gotującej się wody, nastepnie dodać warzywa, do tego łyżeczka cukru i jeszcze jedna łyżeczka soli, a także odrobina papryczki chilli. po ok. 15 minutach do zupy dodajemy 3 łyżki kaszy jęczmiennej. czas gotowania zupy to jedynie ok. 30-40 minut. na koniec zwykle stosuję mój ulubiony zabieg cebulowy- drobno pokrojoną cebulkę należy podsmażyć na małym ogniu i dodać do gotowej już zupy. warto też dodać jakieś zioło, np. koperek, który przechowuję od lata w stanie posiekanym i  zamrożonym. zupa MUSI postać w zamkniętym garnku co najmniej pół godziny. a najlepiej ze dwie. dobrze ugotować ją wieczorem i zacząć spożywać dnia następnego. smakuje świetnie.
ważne jest wrzucanie warzyw na gotującą się wodę i krótki czas gotowania- wtedy warzywa nie tracą swoich najlepszych wartości.

























druga - warzywna z płatkami owsianymi. proces gotowania jest bardzo podobny, z tym że w tym przypadku  omijamy wstęp z pastą pomidorowo-paprykowo-czosnkową. warzywa - marchew, 1 niewielki słodki ziemniak, 1/3 duuużego selera, pół cukinii, mała papryka,kawałek kalafiora, kroimy i wrzucamy na gotującą się wodę+ l +pół łyżeczki curry+pół łyżeczki papryki czerwonej słodkiej+ szczypta chilli.  po półgodzinnym gotowaniu dodajemy 3 łyżki płatków owsianych i dwie łyżki czerwonej soczewicy. jeszcze 10 minut gotowania, zabieg cebulowy, mrożona pietruszka, i gotowe!



proszę zwrócić uwagę na prostotę tych zup. używam najprostszych warzyw i przypraw. niezwykle zdrowy jest seler w zupie. warzywa można komponować zupełnie dowolnie, w zależności od tego co jest w lodówce... a w każdej lodówce zawsze jakieś warzywa być powinny!  bardzo ważne są: sól i cukier. ja już opanowałam odpowiednie proporcje, na ok. 2,5 litrowy garnek  wykorzystuję 2 łyżeczki soli i łyżeczkę cukru. jeśli dodaję słodkiego ziemniaka rezygnuję z cukru bo on zapewnia wystarczającą słodycz. z okazji panującej pory roku zalecam stosowanie chilli-oczywiście w ilości umiarkowanej-tak, aby zupa była delikatnie pikantna a dzięki temu wspaniale rozgrzewająca. dzięki małej ilości prostych przypraw zupa ma smak warzyw, które w niej pływają. zalecam spróbowanie i rozwijanie tematu.. a jest to temat rzeka, można tworzyć najrozmaitsze kombinacje rozgrzewające ten zimny czas.



poniedziałek, 3 września 2012

czy warzywa to dzieła sztuki?

























o tak!
charakteryzują się przecież wysokimi walorami estetycznymi i dobrze działają na niemal wszystkie zmysły; miło na nie patrzeć, miło wąchać, miło smakować, miło dotykać ... tylko z autorem może być problem.
uznajmy, że autorem jest ogrodnik, który je uprawia; a sadzenie, podlewanie, pielenie, przycinanie ... to proces twórczy... kiedyś będę miała domek na wsi i ogródek i będę tak tworzyć.
... a póki co nabywam warzywa drogą kupna. zwykle na targu, ale kiedy kupuję w markecie to mój koszyk zawsze jest najładniejszy w całym sklepie. nie tylko dlatego, że jest wypełniony kolorowymi warzywami, ale też dlatego, że moje warzywa leżą luzem, bez torebek foliowych, których wszechobecny szelest doprowadza mnie do szału. jak widzę te osoby pakujące po dwie cebule, trzy marchewki, kilo bananów... wszystko do oddzielnych torebek po to tylko, aby donieść je do domu i te torebki wyrzucić to krew mnie zalewa. co za bzdurny zwyczaj! i najgorsze jest to, że nikt się nad tym nie zastanawia... wszyscy to robią, stało się to normą, podczas gdy jest jedynie BZDURĄ.
dlatego apeluję! nie pakujcie warzyw do miliona foliowych torebek. naprawdę da się zwyczajnie włożyć je do wózka a potem przy kasie zapakować do torebki na zakupy z materiału.

co najmniej raz w tygodniu kupuję najróżniejsze warzywa, często te najprostsze, tym razem:






























a potem myje je, kroję... zwykle moją bazą jest cebula lub por, marchew, pietruszka, seler- wszystkiego po trosze, potem papryka, cukinia, których teraz w bród więc wręcz należy je jeść; tym razem również odrobina papryczki chilli, czerwona pasta curry, szczypta soli, cukru trzcinowego, mleko kokosowe, sok z limonki, groszek zielony, na koniec dodaję również podsmażone osobno kawałki tofu i gotowe. ważne, aby obróbka termiczna warzyw trwała krótko, aby były dość miękkie ale jędrne. konieczna jest do tego świeża kolendra i ryż.
genialny, lekki i pożywny posiłek.


piątek, 31 sierpnia 2012

majonez z fasoli białej

kto uwielbia majonez ale ma tak wysoki cholesterol , że powinien go unikać?
kto chętnie zajada się frytkami z majonezem; kanapkami z majonezem; tortillami z majonezem już nie wspominając o jajkach bo przecież jajka to naturalnie, że z majonezem?
ja.
majonez to mój ulubiony rodzaj sosu.
ostatnio nawet postanowiłam omijać półkę z majonezem z daleka, żeby w ogóle go nie kupować bo jak kupuję to znika w mgnieniu oka. a mój cholesterol już dobija do 300. nawet ser żółty kupuję od czasu do czasu. ałła.
... i  nagle,w tej smutnej historii pojawia się pozytywny bohater: MAJONEZ Z BIAŁEJ FASOLI
























na jego trop wpadłam ostatnio przeglądając blogi wegetariańskie,gdzie jest bardzo popularny.
i oczywiście, że natychmiast wcieliłam w życie tę przedziwną ideę.
efekt jest zaskakujący. majonez z fasoli jest bardzo majonezowaty; z powodzeniem zastępuje prawdziwy majonez, jest zdrowy i nie zatyka żył. nie ma wad. aby go mieć potrzebne są:
- biała fasola; puszka /lub ugotowana na bardzo miękko; szklanka
- musztarda; 2 płaskie łyżeczki
- sok z cytryny;  łyżka
- olej / u mnie rzepakowy; 1/4 szklanki
- sól, pieprz -szczypta
- cukier ; łyżeczka

wszystkie składniki należy zmiksować po prostu. z tym, że fasola musi być ciepła - tylko kiedy fasola będzie ciepła da się zmiksować ją na gładką masę. robiąc majonez po raz pierwszy dodałam zbyt dużo musztardy/ 2 pełne łyżeczki/ przez co wyszedł za bardzo musztardowy- sugeruję więc uważać.
moim osobistym dodatkiem w tym przepisie jest cukier, bo przecież majonez jest słodki. ilość cukru należy dopasować do swoich potrzeb.






























dziś mój nowy majonez posłużył do tortilli z warzywami i pastą z lekko wędzonego pstrąga tęczowego /pstrąg, drobno posiekana cebulka, majonez z białej fasoli/












niedziela, 15 lipca 2012

zupa rybna z Lanzarote

czyli Caldo de pescado wg. Roberta Makłowicza.


idealna sprawa na gorące dni.
lekka. składa się z warzyw i ryby. i bardzo prosta do wykonania.
można użyć jakiejkolwiek ryby, jednak aby zapewnić sobie komfort spożywania najlepiej wybrać filet bez ości.
ja użyłam filety pstrąga różowego, dostępne w rybnym raz w tygodniu, w czwartki. delikatne różowe mięso, genialne... ale miały trochę ości więc wybrałam je przed gotowaniem.





















ta zupa ma dwie tajemnice.
pierwsza- zaczyna się od smażenia ryby na sporej ilości oliwy, na małym ogniu. ryba oddaje oliwie aromat, który jest ważnym elementem całości. w międzyczasie należy wstawić do gotowania ziemniaki w wodzie.
kolejny krok to druga tajemnica- w moździerzu należy ubić 4 ząbki czosnku wraz ze szczyptą soli i łyżeczką wędzonej papryki w proszku; powstałą pastę trzeba dodać do ziemniaków.
usmażoną rybę zdejmuje się z patelni, a na tej samej oliwie smaży się warzywa: 2 cebule, 1 paprykę zieloną i 2-3 pomidory obrane ze skóry. posolone należy dusić ok. 10 min po czym wrzuca się warzywa do garnka z miękkimi już ziemniakami. na koniec do garnka dodaje się usmażoną rybę i świeżą kolendrę lub pietruszkę.
zalecam spożywanie po kilkuminutowym odstaniu zupy w zamkniętym garnku. pyszna!



http://www.tvp.pl/styl-zycia/kuchnia/maklowicz-w-podrozy/przepisy/caldo-de-pescado-zupa-rybna/7281075

wtorek, 3 lipca 2012

arabskie popołudnie























wspaniała sprawa- w hipermarkecie zlokalizowanym w stołecznej arkadii uruchomiono stoisko arabskie i można w nim nabyć wiele ciekawych smakołyków arabskich w tym arabski chleb, co mnie wprawiło w radosny nastrój. oczywiście, że dokonałam wielu zakupów z tej okazji. chleb jest świetny, i to z mąki razowej. trybiki zaskoczyły i zmontowałam arabski zestaw: roladki z chleba z zieleniną i pasta z fasoli.
uwielbiam takie zestawy, gdzie jednym nabiera się drugie i można spożywać bez użycia sztućca.


potrzebne są: chleb arabski, niezbędnik wiosenny, fasolka po arabsku/ przygotowana np dzień wcześniej, mix przypraw arabskich i blender.


chlebek należy porwać, wypełnić zielenią wg gustu; zalecana jest sałata i natka pietruszki;
zwinąć w rulony, które można związać łodygą pietruszki aby zapobiec rozwinięciu- roladki gotowe.




























































na odrobinie oleju sezamowego pogrzać szczyptę mieszanki przypraw arabskich, dodać zmiksowaną fasolkę po arabsku; podgrzać i gotowe!

























oczywiście już podaję przepis na fasolkę po arabsku: * podsmażyć cebulkę z czosnkiem na oliwie, dodać rozdrobnione pomidory, dusić, przyprawić szczyptą soli, cukru, pieprzu i papryki czerwonej zarówno łagodnej jak i pikantnej , pod koniec dodać nieco koncentratu pomidorowego i fasolę, podusić jeszcze parę minut  i gdy całość będzie papką o przyjemnej konsystencji przestać dusić gdyż fasolka po arabsku jest gotowa. w Jemenie taka fasolka spożywana jest zwykle na śniadanie lub kolację. dobrze jest podać z kleksem jogurtu naturalnego.
* potrawę można przyrządzić z fasolki wszelakiego koloru, z puszki lub nie. jeśli nie fasolę należy na noc namoczyć a o poranku gotować do miękkości, tak aby do potrawy dodać miękką.


wiosenny niezbędnik

























to jest mój wiosenny niezbędnik; pudełko pełne sałaty, kopru, szczypiorku, pietruszki, rzodkiewek... mam farta bo dostaję te wszystkie wonne smakołyki od mamy z ogródka.
i spożywam je często, z czym tylko się da.
i wącham bo ładnie pachną.
i lubię patrzeć bo są śliczne.

Pierogi z marchewką





















... pod wezwaniem Anny ż.
tyle mi opowiadała o pierogach z marchewką, że musiałam spróbować.
zwłaszcza że przepadam za marchewką podsmażaną z cebulką i czosnkiem.
po kolei wygląda to tak: niezbędne jest ciasto pierogowe i farsz.
ciasta jeszcze w życiu sama nie skleiłam, złożyło się tak, że podkradłam mamie podczas wizytacji.
a farsz robi się wedle uznania; podstawą są marchewki, które należy ugotować,a następnie zetrzeć na jarzynówce. na pierwszy ogień poszła tradycyjna wersja z cebulką, czosnkiem, solą i pieprzem. proste. i o to chodzi. cebulkę należy posiekać, podsmażyć; dodać marchewkę i podsmażać dalej, posolić, popieprzyć, pod koniec dodać przeciskany czosnek. farsz wystudzić i gnieść pierożki.
najpyszniej smakują oblane płynnym masłem. mmmmm


sobota, 12 maja 2012

kalafiorowa zwykła-niezwykła

...czyli historia o tym jak pół dnia gotowałam zupę.
a zaczęło się od tęsknoty  za niewymślnymi zupami domowymi; kalafiorową, pomidorową  nawet krupnikiem....  zatęskniłam bo rzadko je gotuję, może nawet prawie wcale.... głównie dlatego, że całe lata słyszałam, że taka domowa zupa MUSI być na mięsie, bo bez mięsa to nie ma smaku i w ogóle się nie da.... więc mój osobisty świat zupy został zdominowany przez warzywne w stylu śródziemnomorskim, wszelakie kremy, które pojawiały się w jadłospisie zaledwie sporadycznie... i nadszedł nagle ten dzień, w którym zapragnęłam to zmienić
....  pomyślałam więc: hm...szybko ugotuję zwykłą kalafiorową... pomijam część, w której udałam się na warzywne zakupy.... zaczęłam od ugotowania bulionu, który miał zostać bazą mojej kalafiorowej... bulion- sprawa niby prosta... ale 
...bez mięsa ...i bez ulepszaczy-a raczej-pogarszaczy w stylu warzywko czy kostka rosołowa, których z zasady nie używam, mój wywar warzywny /marchew, pietruszka, seler, cebulka, czosnek, liść laurowy i ziele angielskie/ lekko posolony był bardziej bez smaku niż z
to może zniechęcać... ale ja znalazłam sposób.... otóż do warzyw należy dodać sporo soli i cukru... soli naprawdę sporo, u mnie to były 2 łyżeczki, czubate... i to załatwia sprawę
.... miękkie warzywa zostały wyłowione, a do bulionu wrzuciłam ziemniaki, kilka krążków marchewki i różyczki kalafiora... kiedy wszystko zmiękło zupa została obdarzona śmietaną, dużą ilością koperku i odrobiną pieprzu... i teraz as z rękawa; trik, który zdradziła mi babcia... drobno posiekaną cebulkę należy podsmażyć na maśle na małym ogniu i dodać do gotowej już, gorącej zupy...przykryć i pozwolić jej postać minimum godzinę, i dopiero później spożywać... zwykła kalafiorowa wyszła przepyszna... jestem zachwycona, że jednak można ugotować zupę bez mięsa i bez kostek rosołowych napakowanych sztucznymi smakami ... zupę na bazie samych warzyw, soli, pieprzu i cukru, która smakuje!... może nie wygląda nazbyt atrakcyjnie, ale smakuje i pachnie pierwszaklasa.



wtorek, 1 maja 2012

"kasza prodżekt"vol.1 Quinoa

post ten powstał w hołdzie dla bloga "Kasza Prodżekt" , który uważam za genialny
po którego lekturze rzuciłam się na kaszę i nie tylko
który jest piękny, niezwykle pomysłowy i zachęcający

że kasze są zdrowe pyszne i pożywne, każdy wie... co wcale nas nie pchnie w ich stronę
i w rezultacie mało ich jemy... my jako ludzie
generalizując, na pewno częściej sięgamy po tłuste niezdrowe fryteczki
nawet ja, dbająca o zdrową strawę, kasze jem rzadko.... a teraz przyszła taka chwila, po lekturze Kaszy Prodżekt, w której pomyślałam sobie- będę jeść kasze częściej, znacznie częściej!
i będę się tym chwalić tu oto, na mym blogu

na pierwszy ogień poszła zalegająca w dolnej szafce po prawej- QUINOA zwana po polsku komosą ryżową /mimo iż z ryżem nie ma nic wspólnego/ ma specyficzny smak, i można nie zakochać się od pierwszego kęsa, ale zachęcam do dania jej kilku szans... za którymś razem pokochuje się ją na zabój. ja już jestem na tym etapie, że najbardziej lubię jeść samą z odrobiną masła, kiedy nic nie zakłóca jej smaku... quinoa jest ogólnie atrakcyjna; ładnie się prezentuje, jest ciekawa- ma białe obręcze wokół każdego ziarna, które przyjemnie chrupią.... doskonale pasuje do niej gulasz warzywno- fasolowy / trochę marchwii, pietruszki, papryki, cebulki, pomidorów, fasoli - podsmażamy, dusimy, doprawiamy solą, pieprzem i bazylią, i czosnkiem na koniec i gotowe... ja dodałam jeszcze kotlety sojowe najpierw zalane wrzątkiem z solą, gdy zmiękły pod przykryciem pokroiłam je na kawałki i dodałam do gulaszu... i co z tego wyszło? wspaniały obiad wegański, którym ochoczo zajadała się druga połowa rodziny, która jest okrutnie mięsożerna....




plan jest taki, aby kontynuować i aby powstały kolejne vol.-e. z różnymi kaszami w roli głównej



niedziela, 29 kwietnia 2012

najlepszy wymiar grilowania. bez użycia mięsa.

zwykle w wydłużone majowe weekendy uciekamy gdzieś odkrywać... a tym razem wylądowaliśmy zaszyci w domu rodzinnym. cel: opieka nad babcią. aby odkrywać mogli rodzice.i dobrze!
a nawet wprost genialnie. wylegujemy wolny czas. głowy odpoczywają. przez najbliższy tydzień będziemy oddawać się wyłącznie beztroskim przyjemnościom. które będą rozmaite.
zaczęliśmy już wczoraj. grilem w ciepły wieczór, przyrządzonym przez moją siostrę i jej -wykręconego kulinarnie i nie tylko- męża... fotografii nie ma, a szkoda.
nie ma- bo zbyt mocno byłam pochłonięta tym co tu-i-teraz ...
szkoda - bo było niezwykle efektownie, zdjęcia by to utrwaliły bez zbędnych słów. no ale jak nie ma to nie ma. jest za to wspomnienie w zakamarkach pamięci, zamglone białym zimnym winem. i teraz zamierzam nadać mu- temu wspomnieniu -  pisemną formę tworząc scenariusz wczorajszej kolacji.
na miejsce - czyli naszą ulubioną altanę na tyłach domu- dotarliśmy wprost z rowerowej wyprawy polami i lasami. podczas gdy nasz kulinarny wykręt organizował składniki do ugrilowania, zostało rozpieczętowane zimne wino a na stół wkroczył świeży chleb, młynek z solą z ziołami i oliwa - idealny zestaw do zaspokojenia pierwszego głodu... potem zjawiły się zielone oliwki w oliwie z czosnkiem, suszone pomidory... a żar był już prawie gotowy do przyjęcia cukinii, bakłażanów i pomidorów... tajemnicą pysznych smaków była żeliwna taca, dobrze rozgrzana, dzięki której wszystko zyskiwało idealną miękkość i przypieczoność... i tak, po kolei na talerzach lądowały; cukinia pokrojona wzdłuż, grilowana z dodatkiem oliwy i ziół, najpyszniejszy jaki w życiu jadłam (słowo daję, bez ściemy, był niezwyczajny!) bakłażan, krojony również wzdłuż, przyrządzony tak jak cukinia... a po wylądowaniu na talerzu skropiony oliwą i balsamico smakował nieziemsko... następnie połówki pomidorów ze świeżą bazylią; oczywiście również z grila zdjęte... to wszystko to były tylko i aż przystawki. głównym bohaterem był pstrąg, wcześniej nafaszerowany ziołami, masłem i cytryną, pieczony w folii..... na samo wspomnienie podnosi mi się ciśnienie... na koniec jeszcze po połówce cykorii. tu się zatrzymam na moment gdyż to była dla mnie nowość. cykorię należy przekroić na pół i grilować z obu stron, aż będzie miękka. na talerzu skropić oliwą  i balsamico. w takim stanie jest przepyszna.
czy w międzyczasie ktokolwiek zatęsknił za kawałkiem czerwonej karkówki?
mi już dawno grilowanie przestało kojarzyć się ze sztuką mięsa, świat warzyw jest przebogaty we wszelaką różnorodność. warto ją odkrywać, bo daje nieskończenie wiele wrażeń.
wiosna rządzi!




sobota, 21 kwietnia 2012

własnoręcznie gnieciony makaron. ze szpinakiem



odkąd pierwszy raz zrobiłam sama makaron jakiś czas temu zainspirowana pewnym Włoskim obiadem, plastikowe worki z gotowymi sucharami odeszły z mojego świata
i to chyba na dobre
bo makaron własnoręcznie wykonywany jest nieporównywalnie pyszniejszy
i gdy się już ma tę świadomość, trudno jest się zadowolić gotowcem
zwłaszcza że przygotowanie samodzielne makaronu wcale nie jest nielada wyzwaniem lub też czymś strasznie trudnym i odstraszającym... tak na dobrą sprawę można zagnieść ciasto szybciorem , w ilości czasu potrzebnej do ugotowania gara wody ... wszystko zależy od osobistego nastawienia
według mojego nastawienia proces tworzenia jest bardzo zwinny: mąka na stół, na nią szczypta soli, lub dwie, formuję dół w mące, do którego wbijam jajka, na początku rozbijam je trzepaczką, powoli łączą się z mąką, a gdy trzepaczka zaczyna chodzić ciężko gnieść zaczynają dłonie, które gniotą całość do momentu uzyskania jednolitej jędrnej masy, którą następnie wałkuję.... czasem bardzo cienko, czasem grubiej... a potem kroję okrągłym nożykiem do krojenia pizzy... najbardziej lubię grube wstęgi, kroję je niedbale, krzywo, jak wyjdzie... a one zawsze wychodzą śliczne
























wstążki wrzuca się do wody gotującej się, posolonej... i gotuje się ok. 15 minut /czas gotowania należy dostosować do grubości wstążki/
co prawda, odkąd zaczęłam gnieść makaron sama, jemy go rzadziej ... ale za to z wielkim smakiem
różne są szkoły; ja skorzystałam z trzech składników: mąka+szczypta soli+ jajka całe
w proporcjach: 2 szklanki mąki+ 3 jajka
tym razem  na próbę dodałam pół szklanki mąki razowej i był to świetny pomysł, zarówno pod kątem wizualnym jak i smakowym

... czasem następuje konieczność dodania odrobiny wody letniej podczas gniecenia, czego nie trzeba się bać. może się zdarzyć że jajka są małe i ciasto wychodzi suchawe;  należy wtedy podlać je potrzebną odrobiną letniej wody

jako towarzysz makaronu występuje szpinak
u mnie często mrożony, przygotowywany w niezwykle prosty sposób:
posiekana cebulka ląduje na patelni z oliwą, gdy się zeszkli dodaję szpinak, solę, pieprzę, czekam aż odmrozi się pod przykryciem, a potem tylko odrobina lekkiej śmietany lub jogurtu, i na koniec tuż przed zdjęciem z ognia wyciskam czosnek, mieszam i gotowe!