sobota, 12 maja 2012

kalafiorowa zwykła-niezwykła

...czyli historia o tym jak pół dnia gotowałam zupę.
a zaczęło się od tęsknoty  za niewymślnymi zupami domowymi; kalafiorową, pomidorową  nawet krupnikiem....  zatęskniłam bo rzadko je gotuję, może nawet prawie wcale.... głównie dlatego, że całe lata słyszałam, że taka domowa zupa MUSI być na mięsie, bo bez mięsa to nie ma smaku i w ogóle się nie da.... więc mój osobisty świat zupy został zdominowany przez warzywne w stylu śródziemnomorskim, wszelakie kremy, które pojawiały się w jadłospisie zaledwie sporadycznie... i nadszedł nagle ten dzień, w którym zapragnęłam to zmienić
....  pomyślałam więc: hm...szybko ugotuję zwykłą kalafiorową... pomijam część, w której udałam się na warzywne zakupy.... zaczęłam od ugotowania bulionu, który miał zostać bazą mojej kalafiorowej... bulion- sprawa niby prosta... ale 
...bez mięsa ...i bez ulepszaczy-a raczej-pogarszaczy w stylu warzywko czy kostka rosołowa, których z zasady nie używam, mój wywar warzywny /marchew, pietruszka, seler, cebulka, czosnek, liść laurowy i ziele angielskie/ lekko posolony był bardziej bez smaku niż z
to może zniechęcać... ale ja znalazłam sposób.... otóż do warzyw należy dodać sporo soli i cukru... soli naprawdę sporo, u mnie to były 2 łyżeczki, czubate... i to załatwia sprawę
.... miękkie warzywa zostały wyłowione, a do bulionu wrzuciłam ziemniaki, kilka krążków marchewki i różyczki kalafiora... kiedy wszystko zmiękło zupa została obdarzona śmietaną, dużą ilością koperku i odrobiną pieprzu... i teraz as z rękawa; trik, który zdradziła mi babcia... drobno posiekaną cebulkę należy podsmażyć na maśle na małym ogniu i dodać do gotowej już, gorącej zupy...przykryć i pozwolić jej postać minimum godzinę, i dopiero później spożywać... zwykła kalafiorowa wyszła przepyszna... jestem zachwycona, że jednak można ugotować zupę bez mięsa i bez kostek rosołowych napakowanych sztucznymi smakami ... zupę na bazie samych warzyw, soli, pieprzu i cukru, która smakuje!... może nie wygląda nazbyt atrakcyjnie, ale smakuje i pachnie pierwszaklasa.



wtorek, 1 maja 2012

"kasza prodżekt"vol.1 Quinoa

post ten powstał w hołdzie dla bloga "Kasza Prodżekt" , który uważam za genialny
po którego lekturze rzuciłam się na kaszę i nie tylko
który jest piękny, niezwykle pomysłowy i zachęcający

że kasze są zdrowe pyszne i pożywne, każdy wie... co wcale nas nie pchnie w ich stronę
i w rezultacie mało ich jemy... my jako ludzie
generalizując, na pewno częściej sięgamy po tłuste niezdrowe fryteczki
nawet ja, dbająca o zdrową strawę, kasze jem rzadko.... a teraz przyszła taka chwila, po lekturze Kaszy Prodżekt, w której pomyślałam sobie- będę jeść kasze częściej, znacznie częściej!
i będę się tym chwalić tu oto, na mym blogu

na pierwszy ogień poszła zalegająca w dolnej szafce po prawej- QUINOA zwana po polsku komosą ryżową /mimo iż z ryżem nie ma nic wspólnego/ ma specyficzny smak, i można nie zakochać się od pierwszego kęsa, ale zachęcam do dania jej kilku szans... za którymś razem pokochuje się ją na zabój. ja już jestem na tym etapie, że najbardziej lubię jeść samą z odrobiną masła, kiedy nic nie zakłóca jej smaku... quinoa jest ogólnie atrakcyjna; ładnie się prezentuje, jest ciekawa- ma białe obręcze wokół każdego ziarna, które przyjemnie chrupią.... doskonale pasuje do niej gulasz warzywno- fasolowy / trochę marchwii, pietruszki, papryki, cebulki, pomidorów, fasoli - podsmażamy, dusimy, doprawiamy solą, pieprzem i bazylią, i czosnkiem na koniec i gotowe... ja dodałam jeszcze kotlety sojowe najpierw zalane wrzątkiem z solą, gdy zmiękły pod przykryciem pokroiłam je na kawałki i dodałam do gulaszu... i co z tego wyszło? wspaniały obiad wegański, którym ochoczo zajadała się druga połowa rodziny, która jest okrutnie mięsożerna....




plan jest taki, aby kontynuować i aby powstały kolejne vol.-e. z różnymi kaszami w roli głównej